nasza galeria
artysci
sztuka w Lodzi
architektura
linki
kontakt


pagerank


PARTNERZY

archiwum

Wyszukaj z Google

 

powrót

Miłosne uniesienia pudlicy

Eva Milczarek

Piersze urodziny LOVESONI. Promieniowanie miłością. Galeria Ikona. 09.06 - 05.07.2006

Miłosne uniesienia Pudlicy. Piersze urodziny LOVESONI. Promieniowanie miłością. Galeria Ikona. 09.06 - 05.07.2006
Każdy z nas jako dziecko czegoś panicznie się bał. Jedni wyrośli dość bezproblemowo z tych dziecięcych koszmarów, inni (zwykle ci wrażliwsi) przerabiają te same motywy już jako dorośli, nie mogąc uwolnić się od ich hipnotyzującej udręki. Tych, którzy dostąpili szczególnie silnego, wręcz werterowskiego daru wprowadzania własnej osoby w stany emocjonalnego masochizmu, dodatkowo wyróżnia piętno artyzmu. Artyści to istoty, które z jednostkowego ludzkiego, specyficznego tylko dla ich samych sposobu przeżywania samouciemiężenia, uczynili ponadindywidualny znak - dostępny dla wszystkich, bo zamieniony w sztukę.
Takie pobudki napędzały twórczość artystów od najdawniejszych czasów. Ostatnio dosadnie przypomniał o neurotyźmie leżącym u podstawy archetypu kreatora Lech Majewski w swojej totalnej, o znamiennym tytule instalacji "Krew Poety", prezentowanej w Atlasie Sztuki. Tuż za nim, maleńkimi, eleganckimi kroczkami drobi pudlica Sonia - dzieło o wiele mniejszym psychodelicznym kalibrze (czy raczej kaliberku), które łódzcy sympatycy sztuki (a także sztucznych zwierzaków) mogą od niedawna oglądać w Galerii Ikona.
Sonia, choć to jak najbardziej pies, a właściwie syntetyczna zabawkowa atrapa, jest stworzeniem bardzo żywotnym. W Galerii świętowano nawet jej pierwsze urodziny. Całe pomieszczenie udekorowano w pastelowe, mające budzić pozytywne skojarzenia kolory - biel i róż, nie zabrakło też świecących diamencików. Najważniejszą częścią tak zorganizowanej pudlej uroczystości było emanowanie przez ową suczkę miłością. I choc wyraz "emanacja" wskazuje na działanie rozwijające się w czasie, pewien proces, to trudno ową "psią akcję" uznac za rodzaj performance. Nazwa wprowadza zamieszanie, gdyż sygnalizuje odmienny efekt od ostatecznie uzyskanego. Całość przygotowana przez artystkę (oraz pańcię Sonii) Joannę Miklaszewską, jak na tak euforycznie i entuzjastycznie reklamowane wydarzenie jest raczej statyczna - tworzą ją oprócz miniaturowej pudlicy, jej duży drewniany, dość płaski odpowiednik oraz niewielkich formatów zdjęcia "wlaściwej" (czytaj: zabawki) Sonii w jej różnych przejawach życiowych: jezdżącej koleją, na wakacjach itp. Czy ona już zaczęła emanować, czy jeszcze się do tego zbiera?: takie pytanie wtedy sobie stawiałam... Mnie w każdym razie grot psiej, pudlej milości nie przeszył swą ekscytującą strzałą i nie przeniósł w wyższe sfery niebiańskiej caritas (choć muszę przyznać, że bardzo lubię psy, nawet tak zmanierowane i przestylizowane jak pudle). Wspomniany urodzinowy sztafaż - różowiutkie baloniki, tegoż samego koloru światło, tort i napoje - dopełniły prawie sielankowego krajobrazu, niczym żywcem przeniesionego z domku słodkiej lalki Barbie (Pudlie). Idea rozprzestrzeniania miłości miała być widocznie, jak w przypadku dobrego psa - tropiciela, wywąchana przez odbiorców z natłoku tych landrynkowych gadżetów, składających się na lukrowany świat małych dziewczynek.
Wizualnie epatował (emanował) kicz najwyższego formatu genetycznie związany z Jeffem Koonsem, Warholem ostatniej fazy, japońską kreskówką oraz z osobą hoolywoodzkiej gwiazdy Elizabeth Taylor z jej nieodłącznym, modnie przerzuconym pieskiem pod pachą - koniecznym dopełnieniem najeżonego cekinami stroju. Jednak tym, co instalację Miklaszewskiej wyrywało, choć na chwilę z potoku banalności i tandety pop-kulturowych symboli, było spotkanie trzech specyficznych kategorii: wspomnianego kiczu, odczucia miłości (osiąganego dośc karkołomnie przez zastosowanie miło kojarzonych przedmiotów i kolorów) oraz... psychodelii, specyficznie pojętego niepokoju, kryjącego się za zasłoną niby hiperpozytywnej różowości - uczucie dziwaczności, podszytej neurozą, podobne do tego, jakie do dziś wywołuje lektura "Alicji w Krainie Czarów"...
Artystka zapytana przeze mnie, dlaczego na swoje twórcze medium wybrała właśnie zabawkę-pudlicę, opowiedziała dość zaskakującą i zatrważającą historię. Sztuczna pudlica Sonia została jej podarowana, gdy była dziewczynką i od tego czasu prześladowały ją jej czerwone oczy, stała sie koszmarem i przekleństwem jej dzieciństwa. Obecnie inspirowane przez nią działania artystyczne z wykorzystaniem niegdyś znienawidzonej zabawki mają więc dla niej walor bardzo osobisty - oswajania i egzorcyzmowania demonów, przemiany negatywnego w pozytywne, wibrujacego strachu w emanację miłości. Relacja kiczu do miłości przypomina mi słowa Milana Kundery: W krainie kiczu panuje dyktatura serca; i z tego wzgledu kiczowatość rozdzielającej różowato-plastikową miłość dziwacznej psiej zabawki może być zrozumiała. Czym innym jest jednak dwuznaczność zamierzonej milości, która tak niebezpiecznie styka się, a więc i przechodzi w niezamierzoną w tej realizacji schizofreniczność przekazu. Choc jak pokazuje doświadczenie, zarówno to całkiem prozaicznie życiowe (patrz np. dręczenie zwierząt przez dzieci), jak i artystyczne (np. niepokojące dziecięce motywy w twórczości Wojtkiewicza, "Władca much" Goldinga) - dzieciństwo jest często wylęgarnią najczarniejszych myśli i drastycznych przeżyć - takich choćby jak strach przed nieprzyjaźnie świdrującymi czerwonymi ślepiami pewnej pudliczki...

fotografie: Maciej Lebiedowicz