nasza galeria
artysci
sztuka w Lodzi
architektura
linki
kontakt


pagerank


PARTNERZY

archiwum

Wyszukaj z Google

 

powrót

Parytet w sztuce czyli artystki wyciągnięte z muzealnych magazynów.

Anka Leśniak

W Pałacu Herbsta, jednym z oddziałów Muzeum Sztuki w Łodzi można oglądać wystawę „Przeoczenie”. Kuratorką wystawy jest Agnieszka Skalska. Na wystawie zebrane zostały dzieła artystek tworzących w wieku XIX oraz w pierwszych dekadach XX wieku. Tytuł wystawy na pozór bezpretensjonalny i lekki, w kontekście zaprezentowanych artystek wydaje się mieć wydźwięk ironiczny.

W Pałacu Herbsta, jednym z oddziałów Muzeum Sztuki w Łodzi można oglądać wystawę „Przeoczenie”. Kuratorką wystawy jest Agnieszka Skalska. Na wystawie zebrane zostały dzieła artystek tworzących w wieku XIX oraz w pierwszych dekadach XX wieku. Głównymi bohaterkami obrazów są również kobiety. Są to portrety i autoportrety. Za wyjątkiem nielicznych artystek, np. takich jak Olga Boznańska czy Hanna Rudzka-Cybisowa większość nazwisk niewiele mówi nawet widzowi, który ma pewne pojęcie o historii sztuki. Kobiety te nie skończyły swojej edukacji na domowych lekcjach rysunku. Otrzymały staranne wykształcenie, porównywalne do tego, którym mogli się pochwalić artyści - mężczyźni. Mimo nakładanych jeszcze na przełomie wieków na kobiety ograniczeniach w kwestii najbardziej prestiżowych uczelni, niemal wszystkie studiowały za granicą.

Tytuł wystawy na pozór bezpretensjonalny i lekki, w kontekście zaprezentowanych artystek wydaje się mieć wydźwięk ironiczny. Dlaczego, gdybyśmy mieli odpowiedzieć z zaskoczenia na pytanie o nazwiska polskich artystek z ubiegłego stulecia i przełomu wieków, wymienilibyśmy Olgę Boznańską, może Irenę Weissową? Zapytani natomiast o męskie nazwiska płynnie wskazalibyśmy: Malczewskiego, Matejkę, Weissa, Pankiewicza, Podkowińskiego, Wyczółkowskiego i długo jeszcze można by mnożyć przykłady.

Najprostsza odpowiedź jaka się nasuwa, to stwierdzenie, że kobiety rzadziej zostawały artystkami, bo miały inne „bardziej właściwe” dla ich kobiecej natury zajęcia. Pewnie tak było i trochę tak jest również i dziś, ale jak widzimy na przykładach współczesnych, tak analogicznie w przeszłości kobiety potrafiły sobie radzić z wieloma funkcjami i część z nich była ceniona w swoich czasach za osiągnięcia w sferze zawodowej. Przykłady na to daje książka Whitney Chadwick „Women, Art and Society” i opisane w niej przypadki. Chadwick m.in. przywołuje postać Judith Leyster - niderlandzkiej artystki tworzącej w XVII wieku, która na wiele lat zniknęła z kart historii sztuki, a jej dzieła „rozpłynęły się” w dorobku męskich artystów tej epoki, np. jej nauczyciela Fransa Halsa.

Na mechanizm zapominania o kobietach przez historię sztuki zwróciła uwagę również Griselda Pollock w wykładzie, który wygłosiła podczas sesji naukowej towarzyszącej wystawie. Stwierdziła, że wymazywanie kobiet z historii sztuki, nie jest działaniem z przeszłości. To praktyka współczesna. A, jak argumentowała, pozbywając się kobiecej twórczości, pozbywamy się części historii, kawałka wiedzy o danej epoce. Jej obraz jest zatem niepełny, jednostronny. Nasunęła mi się wtedy na myśl sytuacja, której byłam świadkiem, a która potwierdza teorię Pollock. Na sesji dotyczącej polskiej sztuki konceptualnej, w czerwcu b.r., która miała miejsce w Muzeum Sztuki, prof. Maria Hussakowska wygłosiła referat o twórczości kobiet w tym ruchu. Spotkała się wtedy z zarzutem (o zgrozo od innej kobiety), że zajmuje się działaniami drugoplanowymi dla tego ruchu i prezentuje „gorszej jakości” twórczość, podpierając się argumentami płci. Wtedy Hussakowska zadała pytanie oponentce, czy tamta zastanowiła się, dlaczego twórczość kobiet była gorsza?”

Tym pytaniem możemy powrócić do wystawy „Przeoczenie”. Czy ponad dwadzieścia artystek zostało schowanych w magazynach muzeów, bo ich sztuka była gorszej jakości, mniej nowatorska i odkrywcza? A może skoro w tych muzeach się znalazły, znaczy to, że nie były tak nieistotnymi postaciami na scenie sztuki, jak wydaje nam się dziś.
Przyjrzyjmy się więc ich sylwetkom, zwłaszcza, że problemem podjętym w wystawie przez kuratorkę jest spojrzenie. Jak pisze kuratorka w przewodniku ekspozycji „Właściwym tematem tej wystawy jest znaczenie spojrzenia dla portretu jako malarskiego gatunku, dla prezentacji tożsamości modelki, dla widza wreszcie” i dalej „przedmiotem naszego zainteresowania jest rola, jaką spojrzenie pełni w analizie portretu, w charakterystyce postaci, w kształtowaniu relacji pomiędzy widzem a obrazem, pomiędzy artystką a modelką”.

Spojrzenie jednak jest wpisane w relacje władzy. Kobietom przez wiele wieków nie wolno było patrzeć na pewne rzeczy, przebywać w określonych miejscach, nie dopuszczano ich do możliwości uzyskania wiedzy, sposobności poznania rzeczy. Często za to one stawały się obiektem męskiego spojrzenia, ulegając jego presji i kontroli. Kuratorka w rozważaniach dotyczących wystawy sięga do teorii francuskiego psychoanalityka Jacquesa Lacana – „Jacques Lacan, prowadząc badania nad spojrzeniem, określił je światłem, które pada z zewnątrz. W nim, jak w języku, istnieją przedmioty i ludzie. Odróżnił on to właśnie spojrzenie od patrzenia – tego, którego jesteśmy podmiotem jako widzowie. Patrzą również modele/modelki na portretach” (przewodnik po wystawie).

W pierwszej sali szczególne miejsce zajął niewielki portret dziewczyny, autorstwa Olgi Boznańskiej. Patrzymy na nią, lecz ona nie patrzy w naszą stronę. Spojrzenia widza i portretowanej nie spotykają się. Obok portretu czytamy napis „Nigdy nie patrzysz na mnie z miejsca, z którego ja widzę ciebie”. W tej sali znajdziemy kilka intrygujących przedstawień kobiet - w różnym wieku, zajmujących różne pozycje społeczne.

Uwagę zwraca wiszący blisko wejścia obraz Karoliny Grabowskiej p.t. „Bretonka”. Przekonująca tu wydaje się interpretacja Agnieszki Skalskiej, która określa wizerunek młodej kobiety rozwieszającej pranie jako „przedstawienie pracy”. Dziewczyna w kolorowym stroju, ukazana została podczas pracy należącej do obowiązków młodej chłopki, służącej. Pochłonięta jest całkowicie tym, co robi. Sznur z ubraniami stał się elementem dzielącym przestrzeń na teren zarezerwowany dla dziewczyny, a w domyśle dla anonimowych kobiet krzątających się codziennie wokół prac domowych oraz obszar znajdujący się poza ich światem.

Uwagę zwraca umieszczony na ścianie między oknami obraz Anny Bilińskiej „Nad brzegiem morza”. Bilińska odbyła regularne studia w Academie Julian w Paryżu, w czasie gdy jej koledzy artyści decydowali się jeszcze na bardziej tradycyjne ośrodki akademickie, np. Monachium. Była nagradzana za swoje prace na forum międzynarodowym. Obraz „Nad brzegiem morza” ukazuje kobietę w stroju bretońskim i dziecko. Są odwróceni od widza. Dziecko patrzy na może, kobieta, zapewne matka obejmuje je opiekuńczym spojrzeniem. Siedzi blisko brzegu obrazu, dziecko znajduje się nieco dalej. Ciało kobiety jest rodzajem ochrony, bariery między nami i jej zaledwie kilkuletnim dzieckiem. Bilińskiej w tym na pozór poprawnym, malowanym w duchu realizmu obrazie, udało się ukazać niezwykłą więź łączącą matkę i dziecko. Takich przedstawień nie spotkamy w obrazach mężczyzn z tego czasu. Ich płótna zapełniają zgiełkliwe ulice, bary i lupanary, do których tzw. przyzwoitym kobietom nie wypadało zaglądać.

Intrygujące zarówno pod względem treści jak i formy jest płótno Ireny Łuczyńskiej-Szymanowskiej „Przed lustrem”. Na pierwszym planie widzimy młodą kobietę, którą czesze inna kobieta. Czesanie włosów jest w tym przypadku rodzajem rytuału. Przywodzi na myśl obrazy ukazujące toaletę Wenus lub Diany. Tamte sceny miały jednak często miejsce na tle dzikiej przyrody lub w niedookreślonej przestrzeni, z której wyłaniała się sylweta pięknej kobiety. W przypadku obrazu Łuczyńskiej-Szymanowskiej widzimy wnętrze pomieszczenia. Postacie kobiet na pierwszym planie zostały oddzielone ciemną kotarą mężczyzny siedzącego w głębi, odwróconego tyłem do głównej sceny obrazu. Kobieta poddaje się jakbyśmy dziś powiedzieli „zabiegowi biutyfikacji” właśnie dla niego. Jednak mężczyzna nie powinien zobaczyć kobiety podczas przygotowań, lecz w pełni gotową na spotkanie. Griselda Pollock sytuuje tą scenę w domu publicznym. Kobietę na pierwszym planie identyfikuje jako prostytutkę, mężczyznę jako klienta. Niezależnie czy przychylimy się do tej interpretacji czy niekoniecznie, artystka ujawnia czasochłonny proces przygotowań kobiety do spotkania z męskim spojrzeniem. Również spojrzeniem widza. W historii sztuki jest wiele przedstawień pięknych kobiet, znacznie rzadziej spotkamy motyw patrzących na nie mężczyzn. Wizerunki kobiet są przeznaczone dla spojrzenia niewidzialnego męskiego oka.

Grę z widzem podejmuje obraz Janiny Bobińskiej-Paszkowskiej „Rozmowa z kanarkiem” z 1929 roku. W stylistyce przypomina nieco obrazy włoskich mistrzów renesansu, a także sposób malowania artystki łączonej z Art Deco - Tamary Łempickiej. Obraz malowany z dużą dozą finezji ma w sobie zarazem sporo perwersji. Kobieta o starannie ułożonych blond lokach, ubrana na niebiesko przerwała na moment lekturę książki. Czule spogląda na kanarka, który usiadł na jej ramieniu. Agnieszka Skalska interpretuje obraz jako tęsknotę kobiety ukazanej we wnętrzu za wolnością, której symbolem ma być ptak. Obserwując jednak pozę kobiety i ptaka, nasuwa się erotyczna, seksualna interpretacja przedstawionego motywu. Kobietom przeznacza się rolę obiektu pożądania, jednak gdy eksplikują albo „co gorsze” realizują swoje fantazje seksualne, spotykają się z dezaprobatą społeczeństwa. Może więc rozmarzone spojrzenie kobiety w kierunku kanarka można zinterpretować jako marzenie kobiety o wolności w sferze, w której zawsze pobłażano mężczyznom, usprawiedliwiając to ich „naturą”.

Z obrazów malowanych bardziej tradycyjnie, w duchu szkoły monachijskiej, uwagę przyciąga płótno Ewy Rościszewskiej-Lorentowicz „Portret Matki”. Starsza kobieta ubrana w czerń nie ucieka spojrzeniem w bok jak bohaterki wspomnianego obrazu Olgi Boznańskiej czy również obecnego na wystawie płótna Aneri (Ireny Weiss) „Dziewczyna z owocami”. Matka Rościszewskiej-Lorentowicz patrzy na nas zatroskanym ale i surowym wzrokiem. Różni się od reprodukowanego w podręcznikach szkolnych „Portretu matki” Henryka Rodakowskiego, której spojrzenie jest łagodne i czułe. Nasuwa się pytanie czy różnica w spojrzeniach kobiet z obu portretów odzwierciedla jedynie różnicę w ich usposobieniach, w sposobie postrzegania ich przez ich dzieci? A może spojrzenia kobiet demaskują do dziś jeszcze powielany stereotyp faworyzowania synów w stosunku do córek, nadopiekuńczości i bezkrytycyzmu wobec ich zachowań i ciągłego pouczania córek co wypada a co nie wypada dziewczynie.

Obok obrazu Rościszewskiej-Lorentowicz wisi płótno Matyldy Meleniewskiej „Portret Antoniny Rożniatowskiej”. Z niego spogląda na widza kobieta znacznie młodsza niż na sąsiadującym płótnie. Jej spojrzenie nie zawiera cienia kokieterii. Próbie wpasowania jej w kanon kobiecych przedstawień nie pomaga również stój pozbawiony kolorowych barw i dodatków, nie odsłaniający ramion. Gdyby nie podpis nie bylibyśmy pewni czy patrzy na nas młody mężczyzna czy kobieta. Przenikliwość jej spojrzenia, brak idealizacji twarzy, wykwintnej fryzury, kokieterii onieśmiela i dezorientuje widza.

Druga sala poświęcona została w dużej mierze pracom Olgi Boznańskiej. Większość prac to portrety w charakterystycznym, wypracowanym przez nią rozpoznawalnym stylu. W jej płótnach malowanych w manierze impresjonistycznej, lecz z użyciem złamanych barw wzrok przyciągają oczy portretowanych. Zawsze dopracowane, błyszczące, emanują blaskiem. Te małe punkty determinują odbiór całego obrazu.

Tym bardziej na tle płócien charakterystycznych dla Boznańskiej uderza jej „Portret starszej kobiety” z 1889 roku. W tej pracy logika stosowana w innych obrazach Boznańskiej została odwrócona. Wizerunek postaci jest dopracowany ze szczegółami, natomiast w miejscu oczu widać dwie czarne plamy. Czyżby obraz przedstawiał niewidomą? Płótno intryguje, mamy jednak uczucie braku. Teraz uświadamiamy sobie znaczenie spojrzenia portretowanego na obrazie. Doznajemy dziwnego uczucia patrząc na postać pozbawioną swojego spojrzenia.

Warto zatrzymać się w przejściu prowadzącym do kolejnej sali. Znalazł tam swoje miejsce subtelny obraz Anny Berent - „Portret kobiety”. Przedstawia niemłodą już osobę, jednak starsza kobieta wygląda szlachetnie, nie jest postrachem otoczenia jak w jednym z najbardziej znanych przedstawień starych kobiet „Groteskowej starej kobiecie” tytułowanej również „Brzydka księżniczka” Quentina Massysa, która jest tak absurdalnie szpetna, że nie przypomina już istoty ludzkiej.

Intryguje obraz Marii Koźniewskiej „Rozmyślania”. Widzimy na nim kobietę zwróconą do nas profilem. Przedstawiona jest na neutralnym tle. Nie zwraca na nas uwagi, absorbują ją własne myśli. Obraz ten przyciąga swą odmiennością od wielu znanych w historii sztuki przedstawień kobiet, których twarze nieskażone są żadną myślą. Czasami jedynie ich zalotne spojrzenia wyrażają myśli autorów prac i ich męskich odbiorców.

Taki schemat widzimy na obrazie Emilii Dukszyńskiej-Dukszy „Dwie rywalki o różę gajowego”. Centralną część płótna zajmuje dziewczyna w białym, odświętnym stroju, właściwie jeszcze dziecko. Spogląda na wzrokiem pełnym dumy. Jej poczucie wartości wynika z podwójnego sukcesu - zainteresowania nią chłopca, który ofiarowuje jej różę oraz pokonania rywalki. Obraz sprzed kilkudziesięciu lat trafnie oddaje wciąż mocno zakorzenione schematy budowania poczucia kobiecej wartości, opartej na fizycznej atrakcyjności. Ta atrakcyjność niezbędna jest do wywołania zainteresowania mężczyzny i pokonaniu w walce o niego innych kobiet.

W poprzednich przestrzeniach prezentowano różne aspekty relacji kobieta-artystka - kobieta modelka. W kolejnej sali zebrane zostały autoportrety. Możemy zobaczyć jak wyglądały a raczej jak chciały pokazać siebie artystki, jak chciały zostać zapamiętane.

Uwagę przyciągają trzy autoportrety z paletą. Irena Serda-Zbigniewiczowa spogląda śmiało na widza. Ukazała siebie na tle pracowni, podczas pracy nad obrazem. Nie widzimy jednak co maluje. Jej postać zajmuje centralną część obrazu.

Aniela Biernacka również ukazała siebie przy pracy nad płótnem. Jej autoportret wisi obok płótna Zbigniewiczowej. Przez to zestawienie widzimy nie tylko różnicę w typach urody - Zbigniewiczowa to blondynka z kręconymi włosami, Biernacka ma ciemne włosy upięte w kok i ciemną oprawę oczu. Wyraźnie widać różnicę temperamentów między energiczną blondynką i raczej refleksyjną w usposobieniu brunetką. Biernacka ukazała siebie z profilu, nie patrzy na widza. Zastanawia się nad obrazem, nad którym pracuje. Intrygujące jest tło obrazu, które odcina się od białej sukni artystki. Obraz datowany jest na koniec XIX wieku, co dziwi trochę patrząc na kolorystykę i kształtowanie przestrzeni drugiego planu, bliskie estetyce kubizmu.

Henryka Bezler-Czyżewska zwrócona jest do widza. Pozwoliła zobaczyć płótno na którym pracuje. Pokazała siebie zapewne podczas malowania autoportretu. Artystka, ubrana w prostą, ale elegancką suknię wyraźnie pozuje. Stawia siebie w podwójnej roli twórczyni i modelki - w dłoni trzyma paletę i pędzel, jednak nie sprawia wrażenia osoby zastanawiającej się nad malowanym płótnem, jak Biernacka, ani malarki, która na moment oderwała się od pracy jak Zbigniewiczowa. Jest bierna, zastygła w swojej pozie. Tu, podobnie jak u Biernackiej widać ciekawe zestawienie pierwszego planu - postać artystki malowana realistycznie, światłocieniowo i dekoracyjne płaskie tło.

Ekspozycję zamyka obraz wspomnianej już Anny Bilińskiej. Został umieszczony w oddzielnej sali. Niewielkich rozmiarów płótno ukazuje twarz dziewczyny. Dziewczyna ma zamknięte oczy. Ten na pozór niewyróżniający się spośród portretów młodych kobiet obraz ma jednak w sobie coś intrygującego. Twarz ukazana jest z profilu, ale zarazem z dołu. W ten sposób wydobyta została smukła, zmysłowa szyja dziewczyny. Jej ramiona okryte są półprzezroczystą tkaniną. Jej poza budzi dwuznaczne skojarzenia. Trudno dociec czy bierność dziewczyny oznacza gotowość do stania się obiektem pożądania czy wręcz przeciwnie - swoją postawą wyraża niechęć wobec takiego traktowania.

Oglądając wystawę nasuwa się pytanie czy istnieje jakaś ogólnie zdefiniowana różnica między wizerunkami kobiet malowanych przez mężczyzn a ich reprezentacjami tworzonymi przez same kobiety, a jeśli tak, to w czym można ją uchwycić? Przechodząc przez kilka przestrzeni ekspozycji możemy zobaczyć sporo intrygujących wizerunków kobiet. Poruszają przede wszystkim różnorodnością podejścia do portretowanych. Jest tu kilka znakomitych portretów psychologicznych, pogłębionych studiów modelek, w których artystki widzą nie tylko regularne rysy twarzy, proporcje ciała czy element kompozycji. Widzą w nich odbicie samych siebie. Może ta cecha sprawia, że więcej prawdy o kobietach można znaleźć w pracach prezentowanych na wystawie, niż w płótnach znanych mistrzów, którzy w tylko w nielicznych przedstawieniach kobiet tej prawdy starają się dociec.

Wystawę "Przeoczenie" mozna oglądać do 16 stycznia 2011. Pałac Herbsta, ul. Przędzalnia 72, Łódź