nasza galeria
artysci
sztuka w Lodzi
architektura
linki
kontakt


pagerank


PARTNERZY

archiwum

Wyszukaj z Google

 

powrót

Gdańsk na Manhattanie - performance z Trójmiasta

Anka Leśniak

Weekend 10-11 października upłynął w Galerii Manhattan pod hasłem performance z Trójmiasta. Działania artystów pokazały, że sztukę akcji artyści z tego środowiska, (kojarzonego dla osób z zewnątrz z gdańską ASP), rozumieją bardzo szeroko. Rozpinała się ona między interakcją z publicznością (Marek Zygmunt), rodzinnym koncertem gitarowym (Adam i Maja Witkowscy) oraz multimedialną instalacją i video-performance (Robert Sochacki)

W relacji skupię się jednak na trójce artystów, których działania udało mi się dokładnie obejrzeć i którzy są już szerzej rozpoznawalni. Wszyscy troje gościli wcześniej na łódzkim Manhattanie.

Pierwszą z sylwetek jest Angelika Fojtuch - opanowana, skupiona, pewna, oswojona z publicznością. Piątkowy performance oparła na odczuciu napięcia, towarzyszącego oczekiwaniu na to, co się za moment wydarzy. Na początku przyczepiła do ściany pudełeczko od zapałek. Następnie przeszła do przeciwległej ściany galerii, torując sobie drogę wśród publiczności. Publiczność znalazła się po dwóch stronach „ścieżki”, między pudełeczkiem, które okazało się celem i artystką, która próbowała trafić w nie strzałkami. Próba trafienia w cel wymaga koncentracji. Widzowie zaczęli się niecierpliwić, jednak wychylenie się z szeregu, żeby sprawdzić co robi artystka groziło utratą oka lub raną na czole, gdyby akurat w tym momencie performerka zdecydowała się wykonać rzut. Wykonaniu rzutu towarzyszył rozdzierający krzyk artystki. Angelika dwa razy próbowała trafić do celu, trzecią strzałkę oddała osobie z publiczności. Ta jednak nie zdecydowała się trafić w cel na horyzoncie, zapewne racjonalnie oceniła, że szanse na to są znikome. Tak zakończyła się akcja.

Wreszcie można było bezpiecznie zbliżyć się do pudełeczka. Widniał na nim napis „prawda”. W środku znalazło się kilka stokrotek. Performance zwrócił uwagę na to mało cenione we współczesnych czasach pojęcie. Dostrzegamy, że wszystko jest relatywne, zależne od kontekstu. Sam performance miał dwuznaczną wymowę. Ukazał, jak łatwo jest minąć się z prawdą. Osiągnięcie tego celu jest niemal niemożliwe, ale czy to znaczy, że nie należy próbować? I czy prawda jest tylko jedna, a jeśli jest ich wiele, czy którakolwiek z nich jest prawdą?

Kuba Bielawski przygotował kilka rekwizytów, jednak nie skorzystał z nich. Tu ujawniła się zasada odróżniająca performance od działań teatralnych. Artysta miał pewien scenariusz, plan działania, jednak nie skorzystał z niego w pełni. Kuba prowadził dialog z własnym, nagranym głosem. Częścią akcji była projekcja video. Artysta krzyczał, obsesyjnie powtarzał jak mantrę zdanie: "ja nigdy nie powtarzam swoich performensów". Nagrany głos odpowiadał: "chyba żebym powtarzał pewne gesty bez końca, chyba, żebym powtarzał pewne słowa bez końca". Był to dialog artysty z własnymi myślami, wyraz wahania się, niepokoju, rozterek, jakie towarzyszą często każdemu z nas. Modulowany głos Kuby wprowadzał nastrój towarzyszący rytuałom, transom. Artysta rozciął sobie skórę na brzuchu i krwią zaczął namaszczać publiczność. Było to działanie ekstremalne, przekraczające tabu higienicznego społeczeństwa, ewokujące tkwiący we współczesnych strach przed kontaktem z prawdziwą krwią, zarażeniem wirusem HIV. Ten akt był silnym przeżyciem również dla samego artysty, ponieważ nie wytrzymał napięcia, nie namaścił konsekwentnie całej publiczności. Zakończył nawoływaniem do powszechnego zjednoczenia, przyjaźni, miłości i pokoju.

W sobotni wieczór wystąpił Marek Rogulski. Jego akcje mają charakter wysiłkowy. Zmaga się ze swoim ciałem, z techniką i technologią. Rogulski buduje fantastyczną maszynerię, która pozwala mu lewitować, unosić się nad ziemią. Tym razem rozpoczął z kością przyklejoną do ust. Wydawał „samcze, nieartykułowane odgłosy”, świadczące o ogromnym wysiłku, jaki wkładał w uruchomienie maszyny. W końcu udało mu się dosiąść absurdalnej, dadaistycznej w charakterze konstrukcji i „wzbić się” na niej na drugi poziom galerii. Na końcu zsunął się na dół i „wziął prysznic”, ze skapującej z maszynerii wody.

Jego działanie można interpretować jako opowieść o ludzkości, która dąży do postępu, pokonywaniu trudności, realizacji niemożliwego, za cenę ogromnego ryzyka. Podziw budzi autentyczne zaangażowanie i nieustępliwość artysty. Może jego działania są ironicznym komentarzem do tzw. rozwoju i postępu, jednak ich wydźwięk jest pozytywny. U wrażliwego odbiorcy z pewnością odezwało się uczucie empatii, pragnienia, aby performerowi „się udało”, żeby maszyna nie zawiodła. Rogulski dał publiczności namiastkę emocji, jakie musiały towarzyszyć pierwszym próbom wzniesienia się w powietrze na aeroplanie czy pionierskim lotom w kosmos.

Nie wszystkie akcje jednak były tak wyraziste i przekonujące. Rzeczywiście Angelika Fojtuch, Kuba Bielawski i Marek Rogulski mieszkają w Trójmieście, jednak kojarzeni są poza lokalnym środowiskiem. Performance to dosłownie „żywa sztuka” i stosunkowo świeża, w relacji to działań malarskich czy rzeźbiarskich, jednak hasło "Performance z Trójmiasta" trochę kojarzy się z wydarzeniami typu „wystawa artystów plastyków z regionu”. Ale to tylko mała dygresja, bo pokaz w Manhattanie na pewno należy zaliczyć do działań potrzebnych i pouczających. Ważne jest też, że zaprezentowali się artyści młodzi, pełni energii, pozbawieni rutyny, którzy jeszcze niejeden raz zaskoczą publiczność.